wtorek, 14 marca 2017

Rok

Rok - 365 dni. Kiedy to zleciało? Dopiero co byłam w podróży do Kazimierza, dopiero co oswajałam cel - 13 kg. Rok. Na minusie troszkę ponad 30 kg. Wyprowadzenie z diety, więc bliżej końca niż początku. Choć najważniejsze wciąż przede mną.
Tak, trzeba utrzymać wynik. Trzymać się zasad. Ale to oczywista oczywistość. W pewien rytm przez te tygodnie siłą rozpędu udało się wpaść. Nic odkrywczego, że warto jeść regularnie, nie podjadać, pić wodę. Trening. Miejsce na niego, w dynamicznie zmieniającym się momentami grafiku, znaleźć się musi. Nawet jak się cholernie nie chce, to po, poza przyjemnym zmęczeniem, jest też całkiem sporo satysfakcji. Mnie osobiście czasem wystarcza spokój. Niekoniecznie ciała, bo to jednak bywa raczej podkręcanie śruby i przechodzenie na kolejne poziomy testowania swoich możliwości. Posłusznie wykonany trening wycisza myśli, pomaga je zebrać, czasem się od nich oderwać. Sprawdza się jako reduktor stresu i agresji. Bywa, że najtrudniejsze jest zebranie się, wystartowanie. Bywa też, że człowiek sam siebie zaskakuje. U mnie tak było z bieganiem. Organicznie nie znosiłam. Mogłam wędrować po płaskim i po górach długodystansowo, odbywać przejażdżki rowerowe i rolkowe, szusować na nartach... szeroko pojęte aktywności sportowe nie były mi obce. Ale bieganie kojarzyło się z przykrym pośpiechem za odjeżdżającym autobusem, ucieczką przed bliżej niesprecyzowanym niebezpieczeństwem. Dziś w planie jest pierwszy oficjalny start na dystansie 10 km. Czas treningu się nie zmienił, wyznaczone progi tętna, też nie. Tylko żeby je osiągnąć ze spaceru doszłam do biegu. I choć pierwsze minuty nie są specjalnie ciekawe, to kolejne metry już jakoś zmieniają te odczucia. Bywa nawet miło. A jak jeszcze uda się dobrać muzykę, to już jest na prawdę sukces i ocieranie się o wyższe poziomy zadowolenia. To też czas na muzykę w sensie ścisłym.
Najtrudniejsze, w tym co wciąż przede mną, w gruncie rzeczy jest nauczenie się siebie na nowo. Są aspekty niebywale pozytywne. Idzie człowiek do sklepu i wszystko na niego jest, choć częściej wciąż sięga po rzeczy za duże. Patrzy w lustro i jest permanentnie zadziwiony. Nie głupio jest się do tego odbicia częściej niż rzadziej uśmiechnąć, bo nawet uśmiech jest nowy. Ja do pełni zdumienia dorzuciłam radykalną zmianę koloru włosów. Ale myśląc o nowym ciele, do oswojenia jest też zupełnie inna termika. Marznie się szybciej. Mijająca zima w oswojeniu tego stanu nie pomagała. Jest też zabawa ze skórą, która lepiej żeby za zmniejszającym się ciałem nadążyła. Powoli robię się specjalistą od balsamów i kremów do ciała. Jest temat masaży, bynajmniej nie relaksacyjnych, choć o przesadnym umartwianiu szczęśliwie też mowy nie ma.
Jest kwestia mentalna. I tu dopiero zaczyna się "zabawa". Bo o ile patrząc w lustro mam absolutną pewność, że wróciłam do siebie, to nad postrzeganiem siebie praca trwa. I jak Przyjaciel celnie zauważył:
"....zrobiłaś krok, ale cała wycieczka jeszcze przed Tobą." Więc jakby ktoś pytał, to jestem w drodze. Całkiem ciekawie jest podążać pod prąd wcześniejszych mechanizmów zachowań czy przekonań, działać instynktownie. Pozwalać sobie, słowo klucz, na spontaniczne działania jak i zupełnie przyjemne poddawanie chwilom i okolicznościom - tak samo zaskakującym co sprzyjającym.
No i na sam koniec tego swoistego podsumowania, dla tych, co dotrwali. Jedno słowo. Dziękuję. Cała ta przemiana to była i wciąż jest próbą sił ze sobą samą i ze światem. Każdy komplement, słowa wsparcia, akceptacji, ale i motywacja, gdy łapię zadyszkę, są niebywale cenne i w gruncie rzeczy żadne przytoczone słowa ich znaczenia nie oddadzą. Nie będę tworzyć żadnej listy, ani rankingu. Świetna jest świadomość, że to było i wciąż jest moje wyzwanie, życiowa przygoda, bo tak definiuje proces z Gaca System, ale to też praca zespołowa. A mnie wspiera fantastyczny i absolutnie niebanalny skład osobowości - tych blisko i z oddalenia.

sobota, 21 stycznia 2017

Komplementy

Komplementy to ważna część procesu. Pojawią się wraz z zauważalnymi gołym okiem efektami. Panowie raczą nimi chętnie i kreatywnie. Ale te od kobiet docenia się także. W pamięci zapisują się też pierwsze reakcje. To czego udać się nie da. Pierwsze sytuacje, gdy ktoś nam znany, nas nie poznaje. Wtedy docenia się też poczucie humoru otoczenia. Ostatnio dowiedziałam, że szczęśliwie oczy nie schudły i wciąż można mnie poznać po głosie. Ale też poza przejściem z rozmiaru 46/48 na 34/36 zafundowałam sobie radykalną zmianę koloru włosów.
Bezbłędne są reakcje, gdy dosłowne i w sensie ścisłym widzi się, jak znajomym -bliższym, dalszym, po dłuższym niewidzeniu się, mowę odbiera i potrzebują kilkunastu sekund, by przemówić. Zastrzyk pozytywnej energii i motywacji jest wtedy niesamowity. Odczuwalny fizycznie i jest to wyjątkowo miły zabieg na ciele i jeszcze milszy dla psychiki. Ta siła od ludzi pozwala trzymać się planu, konsekwentnie trwać w obranej drodze. Z czasem, paradoksalnie, tych stymulacji potrzeba więcej, bo przychodzi zmęczenie materii. A wiadomo też, że nie leży w polskiej naturze dowartościowanie innych. Tym bardziej doceniam ludzi koło siebie i wsparcie jakie dostaję od pierwszych myśli o podjęciu ostatniej próby odchudzania się.

środa, 4 stycznia 2017

 Słowo na dziś - WYPROWADZENIE. Zaczyna się najtrudniejszy etap. Wcześniej niż były pierwotne założenia, ale organizm lżejszy o 33 kg daje znać, że jednak coś w tym temacie też na do powiedzenia, a ja się z jego zdaniem jednak liczę. Tak jak z całą siłą wiedzy i motywacji od Jarosław Juć :) plan jest taki, żeby ten etap trał nieco dłużej, ale bez większych skoków do góry wagi. Obsesyjnie przytycia się boję, bo aktualnie treningi mam zastąpione spacerami. A tu jednak wysiłek nawet uwzględniając pagórkowatość Cieszyna i Wisły, czy ustawienia bieżni, mniejszy. Jednak o lepsze spalanie trudniej. No ale skoro jestem w tym miejscu, to chyba nie ma co wątpić, że ostatnia prosta się nie uda ;) Jedno z nielicznych postanowień noworocznych się realizuje w pakiecie z posłuszeństwem wobec wytycznych z Gaca System

Chyba coś mentalnie się przy okazji odblokowało. Od poniedziałku, kiedy podczas konsultacji zasady wyprowadzenia zaczęły być omawiane, bez większych trudności po pierwsze trzymam dietę, po drugie waga spada. Dziś, po prawie 10 miesiącach na diecie, w pierwszym dniu wyprowadzenia, pokazała równo 60 kg. Rok temu wynik ten byłby tak samo abstrakcyjny co teoria fizyki kwantowej. Pierwotny plan był przecież na 13 kg... jest ponad 33. Ale też widzę, ku niepokojowi bliskich, że nie do końca wciąż postrzegam się jako osobę chudą. No i panicznie boję się przytycia. Dziś już dodatkowe owoce i kasza do obiadu, ale też wieczorem trening, więc może nie będzie dramatu.

Przesilenie

Sylwestra 2015/2016 spędziłam na środkach uspakajających. Sylwester 2016/2017 był tylko nieznacznie spokojniejszy, za to z wizytą u kardiologa w tle. Spadki ciśnienia i pulsu dają do wiwatu. Ostatecznie mam serię badań do wykonania. Ale EKG wyszło w porządku. Szukamy. Póki co treningi zastąpić mam spacerami. Pan Jarek na tę wieść miał tylko jedną odpowiedź - wyprowadzenie z diety. Wciąż nie jestem do tego przekonana, mając poczucie, że jak przytyję za dużo, to wypadnę z normy. A zakręciłam się na bycie w niej. No ale chyba organizm wysyła wystarczająco dużo już sygnałów, że ma dość.

Nowy Rok to mocne postanowienie trzymać się już wytycznych i realizować dietę na 100%. Specjalnie trudno nie było zacząć, bo sylwestrowa ekstrawagancja w postaci drinku z colą zero i chipsami dała o sobie znać w postaci koszmarnego kaca. Nie pamiętam kiedy tak źle się czułam. Praktycznie dzień spędziłam w pozycji horyzontalnej. Ale też wyspałam się za wszystkie czasy.


poniedziałek, 26 grudnia 2016

Święta

Nie przytyłam, więc sukces jest. Ale też dieta nie była realizowana na 100%. W Wigilię zasadniczo złamałam się po życzeniach od mamy. Która sobie życzyła, żebym już nie chudła i żeby wróciła uśmiechnięta Kasia, tryskająca energią. Nie do końca tak samo diagnozuję problem, ale może faktycznie za mało uzewnętrzniam to, co we mnie. Jakkolwiek dietą jestem już zmęczona i w tym upatruję największą przyczynę kryzysów i problemów z samokontrolą.

Z drugiej strony nie ma znaczenia, czy to dieta czy wyprowadzenie, trzeba przejąć kontrolę nad sobą samą. Inaczej wszystko co ma być po diecie, może się wysypać jak domek z kart a do tego kategorycznie doprowadzić nie mogę. Może stąd ostatnio szał zakupowy. Fakt, że szafa nadal świeci pustkami, choć jakby troszkę mniejszymi, ale daleko temu to stanu jakiego względnego wyboru. Kupuję ciuchy na siebie obecnie, S, XS, 36, sporadycznie 38. I tak ma zostać. I pewno stąd ten konflikt wewnętrzny. Bo zmęczony dietą organizm domaga się innego jedzenia, więcej, a psychika boi się wizji przytycia na wyprowadzeniu.

Mam tydzień do podjęcia decyzji. I to jest wewnętrzna walka.Wracając do świąt. Nie było karpia, ale wpadły pierogi i odrobina barszczu. Skosztowałam w Boże Narodzenie mamy królika - wyborny był. No i ciasteczka. To jednak jest zło. Ale finisz świąt był zgodny z zaleceniami. 80 minut na bieżni i 9 km w nogach.

Już nie obiecuję sobie, że teraz to już na bank wszystko będzie na 100%. Ale przy najmniej kolejny raz podejmę próbę.

piątek, 23 grudnia 2016

Układać się na nowo

Weekend w stolicy i mnie więcej o kilogram. I tak bujam się między 63 a 61 kg już trzeci miesiąc. Pojawiła się opcja wyprowadzenia. Nawet w trybie natychmiastowym. Ale to bez sensu. Doskonale wiem, że to nie w menu jest problem. I czy coś będziemy nazywać dietą czy wyprowadzeniem, to nie ma większego znaczenia. Problemem jest kontrola nad sobą, nad swoimi słabościami, odruchami. A to jest powrót do podstaw. Na początku procesu szło z automatu. Zero wysiłku. Teraz mam wrażenie, że kosztuje to podwójnie.
Ale jeszcze próbuję. Dając sobie dwa tygodnie. Licząc, że z każdym dniem będzie łatwiej, że także organizm zacznie współpracować. Dwa dni z dietą na 100% jeszcze sukcesem bym nie nazywała. Widzę po sobie, jak dużo złego to podjadanie zrobiło. Nie tylko w psychice. Teraz trudno mi wytrwać 4 h pomiędzy posiłkami. Ratuję się kawą z mlekiem, wodą, gumami do żucia. Dostałam zgodę na przekąskę w postaci marchewki, byle nie od razu w kilogramach ją zajadać. Ale to ostateczność.
Menu wigilijne będzie mało świąteczne, ale mam za swoje. I może w tym znajdę siłę na odbicie. Ponoć po kryzysie, następuje odbicie. Szukam motywacji w samokontroli i buduje nowe nawyki żywieniowe. Tylko z treningami znowu pod górę. Dziś fizjoterapia i odblokowywanie odcinka szyjnego. I zakaz jakiejkolwiek aktywności. Ale za kilka dni powinno już się udać, choć na bieżnię wejść.

czwartek, 15 grudnia 2016

Kryzys

Straciłam motywację. Nie pomagają znajomi i rodzina, którzy twierdzą, że przecież tak jest świetnie. Ale opinia innych nie jest taka ważna. Bardziej męczę się psychicznie z głodem, z podjadaniem, z brakiem energii do treningów. Coraz trudniej wytrwać 4 h pomiędzy posiłkami. W akcie desperacji jem po 3,5 h. Ile się da zapijam wodą, czasem oszukuję kawą z mlekiem, gumą do żucia. I wkurzam się na siebie za sięganie po rzeczy spoza listy. Nawet jak 3/4 dni przetrwam w posłuszeństwie, wysypię się wieczorem. Najgorzej jest jak coś się przeciągnie. Na jeszcze większym głodzie, nawet po obiedzie nie panuje nad odruchem sięgnięcia jeszcze po coś.
9 miesięcy za mną,  to szmat jednak czasu. Święta jednak nie będą moje. Ale nie w menu jest problem. Bo to co jem jest smaczne, zróżnicowane. Buntuje się co do ilości, przerw. Jak miałam rozbity drugi posiłek na dwa - owoce po 1,5 h., było lepiej.
Frustruje też świadomość, że do zrzucenia zostało dokładnie to, co i tak za chwilę odzyskam podczas wyprowadzenia. Fizycznie też słabo. Bo o ile rano mam energię, potem jest spadek z zupełnym zjazdem wieczornym. Jeszcze podejmę wyzwaniem i spróbuję zrobić trening rano. Ale wciąż szaleje mi tętno, spadając nagle do poziomu 60-70. Taka słabość w pakiecie z zimnymi potami. Dziś zrobiłam tylko aeroby, 70 min a i tak ledwo ciepła zeszłam z bieżni.